czwartek, 10 września 2009

Wirtualny dom towarowy


Kupować bez przymierzania? – skrzywiła się znajoma, gdy się pochwaliłam kupionym w internetowym sklepie Yoox swetrem. – Nigdy bym się nie odważyła. Często zwracasz? Odpowiedziałam, że dotąd niczego nie musiałam odsyłać.

Nie kupuję w Internecie co tydzień, ale też nie odczuwam panicznego lęku przed wstukaniem numeru mojej karty w wirtualnym sklepie. Wiele osób obawia się albo problemów z kartami, albo kupowania w ciemno.

Zaufanie procentuje


Sklepów internetowych stale przybywa, podczas gdy ludzi, którzy boją się w nich kupować, ubywa. Mam znajomych, którzy prawie przestali po ciuchy chodzić do realnych sklepów. W necie niekoniecznie kupuje się tanio – okazji szukajmy raczej na Allegro. Ale za to jest duży wybór, można znaleźć to, czego w polskim sklepie się nie dostanie. Siedząc w domu przy komputerze, można rzecz dokładnie obejrzeć, zapisać link i przespać się z decyzją. No, chyba że ktoś w zakupoholicznym szale wystukuje wszystko aż do ostatniego „kupuj”.

U mnie chęć kupowania zależy nie tylko od produktów, ale w dużej mierze od tego, jak zrobiona jest strona sklepu. Czy towar można obejrzeć ze wszystkich stron, obrócić go, powiększyć, czy podany jest skład tkaniny, kolor, tabela rozmiarów, czy łatwo wrócić do strony głównej. Całość powinna być przejrzysta, z łatwą nawigacją dla klienta. Jeśli strona jest źle zrobiona, tracę zaufanie i rezygnuję. W kupowaniu w sieci zaufanie jest ważne.

Rekiny w sieci

Najlepsze strony mają wytrawni gracze biznesu sieciowego. Luksusowy butik Net-a-porter, który istnieje od ośmiu lat (wysyła do Polski, a w Londynie przesyłka jest u klienta po trzech godzinach), wszystkie produkty ma sklasyfikowane, sfotografowane i opisane. Ubrania oglądamy także na modelce, co jest ważne, bo widać

proporcje. Net-a-porter ma w ofercie pierwsza liga – Lanvin, Chloe, Yves Saint Laurenta... Niestety, ceny są zaporowe – od 200 euro do paru tysięcy. Na pocieszenie otwarto Net-a-porter w wersji kryzysowej – Outnet, tańszy i też niezły.

Sklepy amerykańskie: Gap, Banana Republic, J Crew, Abercrombie & Fitch mają świetne strony, ale można je polizać przez szybę – żaden do Polski nie wysyła. Podobnie angielski TopShop. Można tylko popatrzeć i pozazdrościć cen.


Szukając kaszmirowego swetra marki Malo, trafiłam na sklep Yoox. Paczka UPS przyszła po czterech dniach. Yoxx trzyma kilkadziesiąt dobrych marek – Armani, Prada, Dolce & Gabbana, Marc Jacobs i zastęp mniej znanych, też niezłych. Wszystko raczej drogie. Szczerze mówiąc, towar nie zawsze wygląda na najnowszy, ale ciuchy nie są datowane... Dostawa kosztuje 20 euro. Sweter był dokładnie taki jak w opisie i na zdjęciu.

Dobrze zrobioną stronę ma najnowszy przybysz w wirtualnym cedecie Hugo Boss. Nic tam nie kupowałam, ale strona wygląda profesjonalnie.

Nie odważyłabym się kupić w sieci ani bielizny, ani dżinsów, bo muszą idealnie pasować. Kto się odważy, w amerykańskich sklepach kupi modne marki JBrand czy Acne kilkakrotnie taniej niż u nas.

Problem przymierzania można jednak rozwiązać. Agencja marketingu interaktywnego Zucara opracowała w czerwcu program do mierzenia. Obliczyli, że zaledwie 4 proc. odwiedzających internetowe sklepy dokonuje tam zakupu, Webcam Social Shopper daje nadzieję, że liczba ta się zwiększy. Obejrzałam na You Tube, jak to wygląda – rzeczywiście, na ekranie można przyłożyć do siebie kolejne modele – na próbce jest T-shirt – popatrzeć, zrobić zdjęcie. Nawet umieścić na Facebooku i spytać znajomych o zdanie.

Buty bez miary


Jestem maniaczką butów i chociaż możliwości składowania już dawno wyczerpałam, to zainteresowanie nowymi nie słabnie. Lubię wchodzić na stronę www.camper.es, dla samej strony, która jest śliczna, wizualnie i dźwiękowo. Przykład profesjonalnie zrobionej witryny – przejrzystej, z dobrymi opisami i zdjęciami. Ale butów nie da się przymierzyć – w Camperach na mnie pasuje raz 40, raz 41. Do odważnych paczka przyjdzie po paru dniach, a porto wynosi kilkanaście euro, czyli jak na sklepy internetowe niedrogo.

Doświadczenie butów męskich przerobiłam we francuskim sklepie Bexley. Buty są wysokiej jakości – o solidnym rysunku, ręcznie szyte, skórzane. W Bexleyu można także kupić świetne koszule oxfordy z podwójnym wątkiem i osnową oraz dodatki – tylko męskie. Prawidła z cedru polecam kolekcjonerom i maniakom obuwia. Wyłącznie męskim. Niektórzy uznają to za dewiację, ale znam osoby, które w internetowym sklepie Hunter kupiły kalosze. Angielskie, doskonałe, cena 60 funtów, dostawa 26. Rzecz amatorska.

Z ciekawości weszłam na stronę polskiego sklepu Via Roma – buty włoskie. Kto je produkuje, nie podano. Dyrdymały reklamowe w stylu „włoska finezja i delikatność” nie przekonują. Strona brzydka graficznie i nieskuteczna. Gdy klika się w opisy, nic się nie otwiera. Na dodatek nie mogę oprzeć się wrażeniu, że chcą, żeby sklep pomylić z Luisaviaroma.com – znanym luksusowym sklepem w necie. Może interes i działa, ale mnie do zakupów nie zachęcił.

Po internetowych zakupach pozostaje jeszcze palące pytanie o zwrot lub zamianę niewygodnych butów czy wadliwego towaru. A nawet zwrot zakupu po prostu, bo po kapryśnej decyzji zmieniliśmy zdanie. W przypadku zwrotu trzeba pójść na pocztę, odesłać zakup i realnie za przesyłkę zapłacić. Przy wymianie, wprawdzie ponowna wysyłka jest już zwykle bezpłatna, jednak by odesłać towar, który nam nie pasuje, trzeba oczywiście znów odwiedzić pocztę i też zapłacić za przesyłkę. Tych sytuacji klienci się boją.

[rzeczpospolita]

0 komentarze:

Prześlij komentarz